Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2018

Inseminacja krok po kroku.

Wczoraj minął dokładnie miesiąc od Naszej pierwszej inseminacji. Oczywiście miałam w planie napisać ten post najszybciej jak tylko mogłam, by pamiętać o wszystkim, co zdarzyło się tamtego dnia. Oczywiście to się nie udało, więc „przełożyłam” termin zrecenzowania tej procedury na czas od razu po zrobieniu bety i poinformowania na blogu, jaki jest wynik. Jak się domyślacie, to też się nie udało ;) Ach te moje plany… Ale do rzeczy! Jak większość pewnie wie inseminacja polega na podaniu małej ilości odpowiednio przygotowanego nasienia (wybierane są najlepsze plemniki, które miesza się z pożywką) do (zazwyczaj) jamy macicy. Z tego co się orientuję możliwe jest również podanie plemników do szyjki macicy, a nawet do jajowodów. W moim przypadku było to typowe IUI, czyli inseminacja domaciczna. Oczywiście skuteczność tej metody jest mała, bo tylko 5-10% na cykl, więc wynik nie powala, no ale cóż, trzeba swoje przejść… Moja inseminacja wypadła akurat w sobotę, więc oboje z mężem nie

IUI? to już jutro!

Przed chwilą zadzwoniłam do kliniki. Mamy potwierdzoną inseminację na godzinę 14:00 u mojej lekarki! Nie mogę uwierzyć, że to jednak się dzieje, biorąc pod uwagę fakt, że plan, kiedy zrobimy pierwszą inseminację, a rzeczywista data wykonania wyniesie aż pół roku! W kwietniu po dobrych wynikach badań w kierunku zespołu antyfosfolipidowego i poziomu homocysteiny postanowiłam, że do inseminacji podchodzimy na mur-beton w maju. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji z pobraniem posiewów i odbiorem wyników, udało się w końcu i jest-jutro mamy pierwszą procedurę! Od 2-6 dc brałam clostilbegyt, a 11 dc i 13 dc byłam na USG. Wg. mojej Pani doktor jedyny pęcherzyk, który udało mi się wyhodować powinien pęknąć jutro. Kazała więc dzisiaj dzwonić i umawiać się na termin do niej, bądź lekarza dyżurnego. Jutro o 13:00 zaczynamy show. Cały dzień siedziałam jak na szpilkach, aby pamiętać o tym, żeby dzwonić po 13:00 z nadzieją, że coś się zwolni u mojej lekarz prowadzącej na jutro. Nie z

Depresyjny kwiecień i jeszcze bardziej depresyjny maj.

W końcu zrobiło się pięknie, wszystko kwitnie, pachną bzy, życie obudziło się na nowo z całą mocą, ale nie ja. Dla mnie od 2 lat końcówka kwietnia i maj są powodem do wzmożonej płaczliwości, stanów depresyjnych, i chęci wtulenia się w koc i przespania tego czasu. Czuję się zupełnie wyzuta z radości, na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć ile razy w przeciągu tych 2-3 tygodni byłam radosna tak po prostu. Mój mąż uciekł w sport, wkręcił się w bieganie. Niby cieszę się, że ma pasje (nie to co ja), z drugiej strony, gdy on pokonuje kolejne kilometry, ja siedzę w domu dołując się, bo mam wrażenie, że tylko ja zajmuję się Naszym problemem. On w przenośni i dosłownie ucieka… Ciągle się zamartwiam, myślę o inseminacjach, o in-vitro, o immunologii, o kolejnych i kolejnych badaniach. Przeszukuję Internet, strony z cennikami badań, zaczynam główkować gdzie coś zrobić taniej, byle zaoszczędzić. Od jakiś 3 miesięcy zaczęłam podliczać wszystko i złapałam się za głowę. Jak do tej por

To, co straciłam…

Jakiś czas temu, w zasadzie niedawno, może jakiś miesiąc, 3 tygodnie temu mąż zapytał mnie, czy jestem szczęśliwa. Musiałam się zastanowić… Starałam się odpowiedzieć zgodnie z prawdą, bo mam zasadę, że komu jak komu, ale męża nie okłamuję (czasami tylko pomijam pewne aspekty w swoich wywodach ;) ) Odpowiedziałam, że raczej tak, że z Nim jestem szczęśliwa, ale Nasze niepowodzenia sprawiły, że odebrały mi taką ogólną radość z życia. W zeszłym tygodniu byłam chora, co zaskutkowało zwolnieniem lekarskim, a to z kolei duuuuuuuuuużą ilością wolnego czasu. Mój zegar przestawił się na zasypianie ok. 3 w nocy i pobudki dopiero po 10 rano. W takiej ciszy, słysząc tylko spokojny, miarowy oddech mojego S. miałam ogrom czasu na rozmyślanie. Uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem nieszczęśliwa, jak bardzo w swoich staraniach stworzenia nowego życia straciłam siebie… Straciłam radość z życia. Tak, cieszę się z jakiś wydarzeń, wakacji, nowych doznań, by i tak na koniec dnia zobaczyć w lustrze smut

BACC-biopsja guza tarczycy.

Ufff, jak to dobrze, że już po!  Na początku lutego, podczas corocznego USG mojej tarczycy, okazało się, że guz na prawym płacie  postanowił się unaczynnić i Pani radiolog poleciła, abym wykonała biopsję… Gdy usłyszałam te słowa przez głowę przeleciał mi natłok myśli- ale jak to, przecież to niegroźny, mały guzek, nawet nie urósł od ostatniego USG, biopsja…biopsja…biopsja… - przecież to się robi jak jest podejrzenie nowotworu, przecież jestem młoda, nie mogę mieć raka, ale jak to ktoś mi będzie igłą gmerał w tarczycy?!  Po badaniu musiałam wrócić do pracy. W drodze z Enel-Medu na przystanek autobusowy oczywiście zdążyłam powiadomić małżona i poczytać już co nieco. Na szczęście okazało się, że nie taki diabeł straszny… Po pierwsze ponoć nowotwory tarczycy dość wolno dają przerzuty, po drugie badanie wykonywane jest bardzo cienką igłą.  Jakiś tydzień później, na wizycie u endokrynologa dostałam skierowanie, choć moja lekarz stwierdziła, że wystawi je bo guz jest już unaczy

Ulga, której od dawna nie czułam…

W tym miesiącu na pewno dostanę okres. Nie tli się we mnie najmniejszy płomyczek nadziei. I o dziwo, czuję ulgę... Od prawie 3 lat co miesiąc powtarza się ten sam cykl: okres-owulacja-okres. Zazwyczaj wraz z pierwszymi plamami krwi pojawiają się łzy. W tym miesiącu jest inaczej. W tym miesiącu odpuściłam tak na 100% zgodnie ze wskazaniami mojego hematologa. I czuję się z tym dobrze. Nie doszukuję się pierwszych oznak ciąży, nie mam nadziei, która zostałaby mi odebrana, więc nie będzie też płaczu w tym miesiącu. Jest spokojnie i bezpiecznie, bo wiem, co mnie czeka. Do kwietnia daję sobie spokój ze staraniami. Muszę ogarnąć poziom homocysteiny oraz zrobić biopsję guza na tarczycy… W tym roku jest unaczyniony już na poziomie ok. 80%, dlatego warto mu się przyjrzeć. Nie mam zamiaru starać się zajść w ciążę dopóki nie będę miała pewności, że się nie uzłośliwił, bo wtedy czekałaby mnie walka o samą siebie a nie o potomka… Ogólnie ostatnio nachodzą mnie bardzo dziwne myśli. Moim zna

Czarne chmury- czyli czemu inseminacja nie dojdzie do skutku. Przynajmniej nie w marcu.

No tak, jak zawsze, plany sobie, a los sobie. Jaka to ja już byłam nastawiona na IUI w marcu, jak to już pozałatwiałam sobie w ramach pakietu medycznego skierowania na badania, które dostałam od lekarki z Novum, już część nawet porobiłam. No i to by było na tyle. Los kolejny raz pokazał mi środkowy palec. Jedyne, czego jestem pewna w tej chwili na 100% to, to że nie zrobimy inseminacji w marcu! No ale od początku. Jak już wspominałam w którymś z moich wcześniejszych postów, od jakiś 2-3 miesięcy należę do grupy towsrodku.pl na facebooku. Szczerze polecam ją wszystkim staraczkom. Grupa jest świetna, dziewczyny dają duuuużo wsparcia  i mają bardzo rozległą wiedzę. To dzięki nim wykonałam dodatkowe badania…  I tu zaczynają się schody… Dziewczyny polecały wykonanie badań genetycznych na trombofilię wrodzoną- bardzo przydatne badanie jeśli ktoś ma problemy z utrzymaniem ciąży lub problemy z zajściem. Najtańsze badanie to te z tesdna.pl za 330 zł, badające 6 mutacji: V Leid

To już.

Jutro zmieniające Nasz los minęło wczoraj. Wyszłam z gabinetu pełna nadziei, gotowa do działania i podbudowana zarówno spokojem, i łagodnością Naszej lekarki oraz tym, co udało mi się wyhodować w 14 dc. Mam dość długie cykle. Zazwyczaj ponad 30 dni, średnio jakieś 32-34 dni (czyli owulacja występuje ok. 20 dc). Od tego miesiąca, dzięki informacjach zawartych na facebook-owej grupie towsrodku.pl zaczęłam brać hurtowe ilości witamin oraz pić mieszankę nr 3 ziół o. Sroki. Okazało się, że to działa i już 2 tyg. po @ mam pęcherzyk mierzący aż 18 mm, więc lada dzień może pęknąć! Nawet jakby nie, to i tak dla mnie budujące, że jednak reaguję na zioła (bo to głównie im przypisuję sukces). Nie wiem czemu, ale jakoś tak żyłam w przeświadczeniu przez te prawie 3 lata Naszej niepłodności, że skoro u mojego S. jest problem z nasieniem to zapewne u mnie nie ma się do czego większego przyczepić skoro hormony w normie,  a poziom tsh pod kontrolą i nic nie robiłam ze sobą, ani nie badałam niczego

Co nowego i pierwszy dzień nowego rozdziału.

Uff, długo mnie tu nie było. Jakoś nie czułam większej potrzeby pisania… Ogólnie miałam „coś tworzyć” po Świętach, po których stwierdziłam, że jeśli w 2018 r. nie urodzę, albo chociaż nie będę w ciąży, Święta w 2018 r. spędzimy z dala od najbliższych. Z jednej strony przestawiłam się w tryb zadaniowy, z drugiej jednak coraz łatwiej mi pękać na kawałki, kiedy słyszę pytanie „a co z dzieckiem”. Tym razem to pytanie zadała mi moja mama. Niby rodzice mniej, więcej wiedzą, że się staramy, że mamy problem, ale nie wiedzą dokładnie na jakim etapie diagnozy/leczenia jesteśmy. Nie czuję potrzeby dzielenia się Naszą niepłodnością z Nimi. Co innego przyjaciółka, a co innego rodzice. Po prostu jest mi trudniej o tym rozmawiać z własną mamą czy tatą. Ponadto ja nie chciałabym, aby mój mąż szczegółowo informował o Naszych przypadłościach moich teściów. Niby niewinne pytanie o postępy i próba uzyskania bardziej szczegółowych informacji spowodowała, że pierwszy raz w życiu, tak zupełnie na trzeźwo