Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2017

Kiedy ssie… czyli słów kilka o zazdrości.

ZAZDROŚĆ. Jak ja nienawidzę tego uczucia! Nie dość, że uczucie samo w sobie, tak fizycznie, nie jest dla mnie komfortowe to jeszcze te poczucie winy, że w ogóle ZAZDROSZCZĘ i „rozerwanie”. No bo przecież to moja przyjaciółka/koleżanka/kuzynka/szwagierka/bratowa (niepotrzebne skreślić) jest w ciąży. Przecież powinnam się cieszyć, no bo ogólnie życzę tej osobie dobrze. To dlaczego do jasnej Anielki czuję to, co czuję?! Nie umiałam sobie poradzić, ani z tym, że ktoś jest w ciąży (no bo dlaczego nie ja), ani z tym, że tej ciąży komuś zazdroszczę. Nadal nad sobą pracuję i wydaje mi się, że z każdym miesiącem jest coraz lepiej. Wszystko zaczęło się zmieniać w tym roku. Oczywiście nie twierdzę, że jest super, hiper i jak słyszę o kolejnej ciąży, to skaczę pod sufit z radości. Nie ma co się oszukiwać. Chyba nigdy tak się nie stanie. Przynajmniej do chwili, w której sama nie zostanę mamą. Biologiczną czy adopcyjną-wszystko jedno. Ale powoli, małymi kroczkami uczę się akceptować dany

Głupie rzeczy, które zrobiłam i nadal robię przez niepłodność.

1. Wmawianie sobie i beznadziejna nadzieja- mimo, że różnie to u mnie  z cyklami. Chyboczą się na lewo i prawo, w jednym miesiącu 28 dni, w następnym 34 dni, to jedno jest pewnie i stałe. Od dobrych kilku lat mam zawsze skurcze macicy przepowiadające nadchodzący okres. Pojawiają się równiutko na 5 dni przed. W 5-tym dniu takiego ściskania i rozluźniania się macicy na 100% pojawia się znienawidzona @! Pamiętam 1-szy miesiąc Naszych starań. Chyba zadziałała moja psychika i byłam święcie przekonana, że zaszłam w ciąże, bo przed spodziewanym terminem nie miałam żadnych skurczy. Tak się wkręciłam, że zaszłam w ciążę, że rekordowo nie miałam wtedy okresu przez 41 dni. Nigdy wcześniej, ani później nie dobiłam do takiego wyniku. Właściwie przez cały okres starań mam tą głupią nadzieję, że jednak w tym miesiącu się udało, mimo że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w ciąży nie jestem. Skurcze macicy mam, ale ja nadal wierzę, że może to tym razem jednak coś innego. Trochę

Sono-HSG- moje przemyślenia.

Po czerwcowej wizycie w Novum stanęło na tym, że chyba najwyższy czas zrobić badanie drożności jajowodów. Tak jak pisałam wcześniej, plan był taki, że zrobię badanie w sierpniu po wakacjach, który jak wiadomo nie wypalił i finalnie zrobiłam je 3 tygodnie temu. Od kiedy chciałam wykonać te badanie cały czas zastanawiałam się na które się zdecydować. Opcje jak pewnie większość wie są dwie- albo zwykłe HSG przy użyciu kontrastu jodowego i promieni rentgenowskich lub Sono-HSG, w którym do badania wykorzystuje się kontrast w postaci soli fizjologicznej lub specjalnej pianki, i zwykłego aparatu do USG. Nie wiem jak jest w innych miastach, ale w Warszawie ta druga opcja jest płatna, przynajmniej tam, gdzie ja szukałam. To początkowo przekonywało mnie bardziej do wykonania zwykłego HSG na NFZ , niż płacenia wcale nie małych pieniędzy za bodajże 15 minut badania. Im jednak dalej w las, tym coraz częściej zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie wydać tych 550 zł (stawka szpitala św. Zofii)