Przejdź do głównej zawartości

Co nowego i pierwszy dzień nowego rozdziału.

Uff, długo mnie tu nie było. Jakoś nie czułam większej potrzeby pisania… Ogólnie miałam „coś tworzyć” po Świętach, po których stwierdziłam, że jeśli w 2018 r. nie urodzę, albo chociaż nie będę w ciąży, Święta w 2018 r. spędzimy z dala od najbliższych. Z jednej strony przestawiłam się w tryb zadaniowy, z drugiej jednak coraz łatwiej mi pękać na kawałki, kiedy słyszę pytanie „a co z dzieckiem”. Tym razem to pytanie zadała mi moja mama. Niby rodzice mniej, więcej wiedzą, że się staramy, że mamy problem, ale nie wiedzą dokładnie na jakim etapie diagnozy/leczenia jesteśmy. Nie czuję potrzeby dzielenia się Naszą niepłodnością z Nimi. Co innego przyjaciółka, a co innego rodzice. Po prostu jest mi trudniej o tym rozmawiać z własną mamą czy tatą. Ponadto ja nie chciałabym, aby mój mąż szczegółowo informował o Naszych przypadłościach moich teściów. Niby niewinne pytanie o postępy i próba uzyskania bardziej szczegółowych informacji spowodowała, że pierwszy raz
w życiu, tak zupełnie na trzeźwo, świadomie i z wszystkimi konsekwencjami mojego zachowania rozpłakałam się przy rodzicach… Do tej pory udawało mi się trzymać samą siebie w ryzach. Nie wiem co się stało. Czy sprawiły to Święta, czy ja robię się coraz bardziej krucha, ale straciłam panowanie nad emocjami.
W nadchodzące za 11 miesięcy Święta nie pozwolę sobie na kolejny taki „wybryk”! To wydarzenie dało mi jednak do myślenia. Stwierdziłam, że w końcu, po tych prawie 3 latach nadszedł mój czas. Czas myślenia przede wszystkim 
o sobie, o Nas. Nie mam zamiaru oglądać się na innych. Nadszedł w końcu czas na bycie samolubną i robienie tak, aby to mnie i mojemu mężowi było dobrze
i komfortowo, nie innym. 
Ogólnie od tego małego kryzysu jest raczej lepiej. Sylwestra spędziliśmy tylko we troje nad morzem. Czyli ja, ślubny i Nasz pies. To były jedne z najfajniejszych chwil spędzonych razem w 2017 roku. Te kilka dni pozwoliło Nam się zresetować, wypocząć i nabrać sił na 2018 r., który będzie ciężki  finansowo,
a przede wszystkim emocjonalnie. W 2018 weszłam na „petardzie”
z nastawieniem iście bojowym- no bo skoro wiem, że będzie ciężko, to przynajmniej będę walczyć z losem, z przeciwnościami, choćbym finalnie miała przegrać, nie poddam się tak łatwo. W tym roku moim celem jest albo zmiana pracy, albo dziecko. Jedno z dwóch na pewno się wydarzy...


Dzisiaj mam gorszy dzień, a raczej wieczór. Jest on dla mnie jakiś taki nostalgiczny i płaczliwy. Jutro zaczynam pierwszy dzień nowego rozdziału. Wieczorem idę na wizytę do Novum. To już jutro poczynię pierwsze kroki
w kierunku pierwszego IUI, a potem zapewne in-vitro… Jutro coś się zacznie… Do końca myślałam, że uda Nam się bez większej ingerencji w moje ciało. Że wystarczą witaminy dla S., mnie się lekko podstymuluje i ciąża będzie. No cóż, ja swoje a los swoje. 
Zaczęłam nawet ostatnio myśleć o Naszym dziecku. Od dłuższego czasu mam nastawienie, że my pewnie też się doczekamy, ale coraz częściej w mojej głowie kiełkuje myśl, że posiadanie przez Nas dziecka, to coś tak abstrakcyjnego, że aż dziwne, że kiedyś może się zdarzyć. I weź tu zrozum kobietę- i jednocześnie pragniesz dziecka, i uważasz stan bycia matką za czystą abstrakcję. Jak żyć? Tym bardziej sama ze sobą? No dobra, byle przetrwać ze sobą samą do jutra. Jutro będę w lepszym nastroju, jutro być może zacznie odmieniać się Nasz los…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Inseminacja krok po kroku.

Wczoraj minął dokładnie miesiąc od Naszej pierwszej inseminacji. Oczywiście miałam w planie napisać ten post najszybciej jak tylko mogłam, by pamiętać o wszystkim, co zdarzyło się tamtego dnia. Oczywiście to się nie udało, więc „przełożyłam” termin zrecenzowania tej procedury na czas od razu po zrobieniu bety i poinformowania na blogu, jaki jest wynik. Jak się domyślacie, to też się nie udało ;) Ach te moje plany… Ale do rzeczy! Jak większość pewnie wie inseminacja polega na podaniu małej ilości odpowiednio przygotowanego nasienia (wybierane są najlepsze plemniki, które miesza się z pożywką) do (zazwyczaj) jamy macicy. Z tego co się orientuję możliwe jest również podanie plemników do szyjki macicy, a nawet do jajowodów. W moim przypadku było to typowe IUI, czyli inseminacja domaciczna. Oczywiście skuteczność tej metody jest mała, bo tylko 5-10% na cykl, więc wynik nie powala, no ale cóż, trzeba swoje przejść… Moja inseminacja wypadła akurat w sobotę, więc oboje z mężem nie ...

Sono-HSG- moje przemyślenia.

Po czerwcowej wizycie w Novum stanęło na tym, że chyba najwyższy czas zrobić badanie drożności jajowodów. Tak jak pisałam wcześniej, plan był taki, że zrobię badanie w sierpniu po wakacjach, który jak wiadomo nie wypalił i finalnie zrobiłam je 3 tygodnie temu. Od kiedy chciałam wykonać te badanie cały czas zastanawiałam się na które się zdecydować. Opcje jak pewnie większość wie są dwie- albo zwykłe HSG przy użyciu kontrastu jodowego i promieni rentgenowskich lub Sono-HSG, w którym do badania wykorzystuje się kontrast w postaci soli fizjologicznej lub specjalnej pianki, i zwykłego aparatu do USG. Nie wiem jak jest w innych miastach, ale w Warszawie ta druga opcja jest płatna, przynajmniej tam, gdzie ja szukałam. To początkowo przekonywało mnie bardziej do wykonania zwykłego HSG na NFZ , niż płacenia wcale nie małych pieniędzy za bodajże 15 minut badania. Im jednak dalej w las, tym coraz częściej zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie wydać tych 550 zł (stawka szpitala św. Zofii)...

Ulga, której od dawna nie czułam…

W tym miesiącu na pewno dostanę okres. Nie tli się we mnie najmniejszy płomyczek nadziei. I o dziwo, czuję ulgę... Od prawie 3 lat co miesiąc powtarza się ten sam cykl: okres-owulacja-okres. Zazwyczaj wraz z pierwszymi plamami krwi pojawiają się łzy. W tym miesiącu jest inaczej. W tym miesiącu odpuściłam tak na 100% zgodnie ze wskazaniami mojego hematologa. I czuję się z tym dobrze. Nie doszukuję się pierwszych oznak ciąży, nie mam nadziei, która zostałaby mi odebrana, więc nie będzie też płaczu w tym miesiącu. Jest spokojnie i bezpiecznie, bo wiem, co mnie czeka. Do kwietnia daję sobie spokój ze staraniami. Muszę ogarnąć poziom homocysteiny oraz zrobić biopsję guza na tarczycy… W tym roku jest unaczyniony już na poziomie ok. 80%, dlatego warto mu się przyjrzeć. Nie mam zamiaru starać się zajść w ciążę dopóki nie będę miała pewności, że się nie uzłośliwił, bo wtedy czekałaby mnie walka o samą siebie a nie o potomka… Ogólnie ostatnio nachodzą mnie bardzo dziwne myśli. Moim zna...