W tym miesiącu na pewno dostanę okres. Nie tli się we mnie
najmniejszy płomyczek nadziei. I o dziwo, czuję ulgę... Od prawie 3 lat co
miesiąc powtarza się ten sam cykl: okres-owulacja-okres. Zazwyczaj wraz z
pierwszymi plamami krwi pojawiają się łzy. W tym miesiącu jest inaczej. W tym
miesiącu odpuściłam tak na 100% zgodnie ze wskazaniami mojego hematologa. I
czuję się z tym dobrze. Nie doszukuję się pierwszych oznak ciąży, nie mam
nadziei, która zostałaby mi odebrana, więc nie będzie też płaczu w tym
miesiącu. Jest spokojnie i bezpiecznie, bo wiem, co mnie czeka. Do kwietnia
daję sobie spokój ze staraniami. Muszę ogarnąć poziom homocysteiny oraz zrobić
biopsję guza na tarczycy… W tym roku jest unaczyniony już na poziomie ok. 80%,
dlatego warto mu się przyjrzeć. Nie mam zamiaru starać się zajść w ciążę dopóki
nie będę miała pewności, że się nie uzłośliwił, bo wtedy czekałaby mnie walka o
samą siebie a nie o potomka…
Ogólnie ostatnio nachodzą mnie bardzo dziwne myśli. Moim
znajomym na początku roku urodziła się śliczna córeczka. Trzymając ją w
ramionach i tak sobie na nią patrząc chyba dotarło do mnie, że w tej walce już
chyba nie chodzi o dziecko. Jest bardzo możliwe, że ja jednak tego dziecka tak na
100 %, całą sobą nie chcę… Dociera do mnie jak bardzo Nasze życie by się zmieniło. Kiedyś
uważałam, że na lepsze. Teraz już sama nie wiem… Coraz częściej nachodzą mnie
myśli, że moja złość, frustracja, ból wynikający z niemożności posiadania
dzieci, nie wynika tak do końca z samego faktu, że nie mogę ich mieć, ale że
nie jestem w stanie zrealizować „tego punktu” na liście życiowych zadań do
zrobienia. Strasznie mi źle, że coś się nie układa po mojej myśli, czegoś nie
mogę osiągnąć nie z powodu mojego lenistwa, głupoty czy czegoś innego, ale przez coś, co jest zupełnie poza moją JAKĄKOLWIEK kontrolą. Coś mi się nie udaje nie z
mojej winy i to cholernie boli! Mam wrażenie, że wraz z brakiem kontroli nad tą
dziedziną życia, tracę powolutku, po cichu, zupełnie niepostrzeżenie kontrolę
nad innymi aspektami i jestem w jakimś cholernym, zaklętym kręgu. Powiedzmy
to sobie wprost: niepłodność odebrała mi prawie wszystko- poczucie własnej
wartości, wiary w swoje siły, pewność siebie, radość z życia... Podsumowując, ta zołza emocjonalnie kosztuje dużo, dużo
więcej niż materialnie. I to mnie wkurza… Oczywiście, jeśli okaże się, że
wszystko w porządku, to powracam do starań o dziecko. Taka już jestem.
Z jednej
strony nie wiem, czego tak naprawdę chcę, ale z drugiej wiem, że brak w życiu
cząstki ze mnie i mojego S. spowoduje pustkę, której niczym nie zapełnimy. Jestem
w stanie zaryzykować… Tyle już przeszłam, więc nie ma odwrotu. Dam radę, setny
raz upadnę i sto pierwszy wstanę.
Komentarze
Prześlij komentarz