W końcu
zrobiło się pięknie, wszystko kwitnie, pachną bzy, życie obudziło się na nowo z
całą mocą, ale nie ja. Dla mnie od 2 lat końcówka kwietnia i maj są powodem do
wzmożonej płaczliwości, stanów depresyjnych, i chęci wtulenia się w koc i
przespania tego czasu. Czuję się zupełnie wyzuta z radości, na palcach
jednej ręki jestem w stanie policzyć ile razy w przeciągu tych 2-3 tygodni
byłam radosna tak po prostu. Mój mąż uciekł w sport, wkręcił się
w bieganie. Niby cieszę się, że ma pasje (nie to co ja), z drugiej strony, gdy on pokonuje kolejne kilometry, ja siedzę w domu dołując się, bo mam wrażenie, że tylko ja zajmuję się Naszym problemem. On w przenośni i dosłownie ucieka… Ciągle się zamartwiam, myślę o inseminacjach, o in-vitro, o immunologii,
o kolejnych i kolejnych badaniach. Przeszukuję Internet, strony z cennikami badań, zaczynam główkować gdzie coś zrobić taniej, byle zaoszczędzić. Od jakiś 3 miesięcy zaczęłam podliczać wszystko i złapałam się za głowę. Jak do tej pory z witaminami i kilkoma badaniami, testami owulacyjnymi itd. zapłaciliśmy już ponad 9 tys. (gdyby nie pakiet w enel-medzie myślę, że wydalibyśmy 2-3 razy więcej)! Niby dużo, niby mało. Zwłaszcza dla osób, które mają za sobą np. procedurę in-vitro itd., ale my jeszcze jesteśmy przed tym wszystkim. Zaczynam się zastanawiać, jak damy sobie radę… Nie ukrywam, że mamy to szczęście i stać Nas na leczenie, ale co innego wydać kilkaset złotych w skali miesiąca na badania, a co innego wydać kilka tysięcy jednorazowo podczas jakiejś procedury. I co w ogóle mają powiedzieć ludzie, których najzwyczajniej
w świecie na to nie stać? To straszne i smutne, że ktoś może pożegnać się ze spełnieniem marzenia o dziecku ze względów finansowych ;(
Kolejna sprawa to mój problem z samą sobą. Jak już kiedyś pisałam, starania o dziecko rozpoczęliśmy od maja, bo chciałam, aby dziecko urodziło się po Nowym Roku, a nie np. w listopadzie czy grudniu. Jezu, jaka ja byłam głupia, jaka naiwna. Jakie to w ogóle ma teraz znaczenie? Niech się teraz nawet i urodzi
29 lutego czy 1 listopada. Mam to już w nosie. Ja po prostu chcę stworzyć z mężem, taką prawdziwą min. 3-osobową rodzinę. Chcę, żeby mój S. został tatą. Tak mi strasznie źle nie mogę dać mu dziecka. To tworzy między Nami niewidoczną ścianę. Im On ma lepsze wyniki nasienia, a ja dalej brnę
w diagnostykę i wychodzą nieprawidłowości u mnie, tym gorzej się czuję. Czasami mam ochotę pieprznąć to wszystko i wyjechać gdzieś daleko. Ostatnio nie mam już siły. Mam wrażenie, że po każdym zawodzie nie podniosę się kolejny raz. Za każdym razem jednak to robię. Pewnie niedługo wrócą mi siły. Jestem już w zasadzie w połowie drogi. W maju podchodzimy do pierwszej inseminacji, potem będziemy starać się o refundację do in-vitro. Im bliżej mi do tego tematu, tym jestem coraz bardziej sceptyczna. Stąd decyzja o szukaniu w immunologii. Mam nadzieję, że tam znajdę przyczynę i lekarzowi „uda się mnie naprawić”…
w bieganie. Niby cieszę się, że ma pasje (nie to co ja), z drugiej strony, gdy on pokonuje kolejne kilometry, ja siedzę w domu dołując się, bo mam wrażenie, że tylko ja zajmuję się Naszym problemem. On w przenośni i dosłownie ucieka… Ciągle się zamartwiam, myślę o inseminacjach, o in-vitro, o immunologii,
o kolejnych i kolejnych badaniach. Przeszukuję Internet, strony z cennikami badań, zaczynam główkować gdzie coś zrobić taniej, byle zaoszczędzić. Od jakiś 3 miesięcy zaczęłam podliczać wszystko i złapałam się za głowę. Jak do tej pory z witaminami i kilkoma badaniami, testami owulacyjnymi itd. zapłaciliśmy już ponad 9 tys. (gdyby nie pakiet w enel-medzie myślę, że wydalibyśmy 2-3 razy więcej)! Niby dużo, niby mało. Zwłaszcza dla osób, które mają za sobą np. procedurę in-vitro itd., ale my jeszcze jesteśmy przed tym wszystkim. Zaczynam się zastanawiać, jak damy sobie radę… Nie ukrywam, że mamy to szczęście i stać Nas na leczenie, ale co innego wydać kilkaset złotych w skali miesiąca na badania, a co innego wydać kilka tysięcy jednorazowo podczas jakiejś procedury. I co w ogóle mają powiedzieć ludzie, których najzwyczajniej
w świecie na to nie stać? To straszne i smutne, że ktoś może pożegnać się ze spełnieniem marzenia o dziecku ze względów finansowych ;(
Kolejna sprawa to mój problem z samą sobą. Jak już kiedyś pisałam, starania o dziecko rozpoczęliśmy od maja, bo chciałam, aby dziecko urodziło się po Nowym Roku, a nie np. w listopadzie czy grudniu. Jezu, jaka ja byłam głupia, jaka naiwna. Jakie to w ogóle ma teraz znaczenie? Niech się teraz nawet i urodzi
29 lutego czy 1 listopada. Mam to już w nosie. Ja po prostu chcę stworzyć z mężem, taką prawdziwą min. 3-osobową rodzinę. Chcę, żeby mój S. został tatą. Tak mi strasznie źle nie mogę dać mu dziecka. To tworzy między Nami niewidoczną ścianę. Im On ma lepsze wyniki nasienia, a ja dalej brnę
w diagnostykę i wychodzą nieprawidłowości u mnie, tym gorzej się czuję. Czasami mam ochotę pieprznąć to wszystko i wyjechać gdzieś daleko. Ostatnio nie mam już siły. Mam wrażenie, że po każdym zawodzie nie podniosę się kolejny raz. Za każdym razem jednak to robię. Pewnie niedługo wrócą mi siły. Jestem już w zasadzie w połowie drogi. W maju podchodzimy do pierwszej inseminacji, potem będziemy starać się o refundację do in-vitro. Im bliżej mi do tego tematu, tym jestem coraz bardziej sceptyczna. Stąd decyzja o szukaniu w immunologii. Mam nadzieję, że tam znajdę przyczynę i lekarzowi „uda się mnie naprawić”…
Komentarze
Prześlij komentarz