Przejdź do głównej zawartości

Powrót na bloga

Im jestem starsza, tym coraz bardziej zauważam, jak ten czas rzeczywiście szybko leci i nie jest to wyświechtany frazes… Dopiero pisałam, jaki był wynik zeszłorocznej IUI, a tu mamy już sierpień 2019! Niesamowite, że to już kolejny rok, a ja mam 30-tkę na karku.            
Co nowego u mnie w kwestii niepłodności? Trwa przy mnie dalej. Zupełnie jak najlepsza przyjaciółka, z tą jednak różnicą, że jej nienawidzę. Towarzyszy mi już od 4 lat, 3 miesięcy i 12 dni. Coraz częściej mam wrażenie, że jest ze mną od kiedy pamiętam, i że już jej nigdy nie przegonię, zostanie ze mną na zawsze. Czasami, żeby się ratować i nie zwariować do reszty, próbuję sobie przypomnieć jak to było, kiedy zaczęłam spotykać się z moim mężem, jak to było do 2 lat po ślubie, kiedy jeszcze nie staraliśmy się o dziecko. To było takie cudowne, życie było łatwe. Problemy oczywiście były, ale je rozwiązywaliśmy. Tego problemu nie rozwiążemy chyba nigdy. 
Pod koniec każdego roku nastawiam się, że następny rok będzie ciężki i co rok dziwię się, że był cięższy niż sobie wyobrażałam, a jednocześnie jestem w podziwie dla samej siebie, mojego męża, dla naszego małżeństwa, że przetrwaliśmy. Zupełnie jak korek na wodzie, caaaaaaaały czas na powierzchni. 
Co się tyczy mojej walki o dziecko- stanęliśmy pod ścianą. W tym roku jestem zdecydowana na ostateczność, ale od początku. Po zeszłomajowej inseminacji zaczęłam walkę na kolejnym froncie- zabrałam się za moją immunologię. Zapisałam się do jednego z najlepszych immunologów w Polsce, gorąco polecanego przez ogrom dziewczyn z grupy na fb. Wyniki nie były najgorsze, ale docent zalecił wlewy z intralipidu, aby obniżyć komórki NK, w których upatrywał źródła problemu. Leczenie immunologiczne pochłonęło dobre 3-4 miesiące. NK rzeczywiście spadły, ciąży niestety się nie doczekałam. Następnie trafiłam do pewnego lekarza do szpitala na histeroskopię- bóg macic, jak go określają staraczki, potwierdził, że mam dwurożną macicę, ponadto znalazł mikropolipy, które usunął. W kwietniu również znalazłam się u nowej ginekolog-endokrynolog. I tutaj dostałam największym obuchem w głowę, gdyż okazało się, że na lewym jajniku mam torbiel endometrialną! Niby przeczuwałam, że być może mam endometriozę, zważając na niepłodność i ból podczas okresu przypominający wewnętrzne palenie, ale chyba nigdy nic mnie tak w tym całym procesie nie dobiło jak to! Jestem jedną na dziesięć. Tylko tego mi brakowało… Ten rok mnie dobił, a zostało jeszcze 4,5 miesiąca. Nie wiem, czego jeszcze się spodziewać, ale spodziewam się najgorszego. Od Pani doktor dostałam rozszerzenie kuracji immunologa. Od 3 miesięcy biorę steryd, żeby wysycić nim organizm i zapobiec odrzuceniu zarodka. To też nie przyniosło efektów. Nawet przez chwilę nie byłam w ciąży! Tysiąc-coś do zera dla tej głupiej małpy! 1,5 tyg. temu podeszliśmy z moim S. do drugiej i ostatniej inseminacji. W piątek idę na betę. Co prawda gin-endo kazała mi robić betę już ok. 10 dnia po owu, ale najzwyczajniej nie chcę, boję się. Do dzisiejszego poranka miałam taki plan, ale stwierdziłam, że na co mi to. Niby wiem, że pewnie znowu dostanę figę z makiem, więc równie dobrze mogłabym się w tym utwierdzić 3 dni wcześniej, ale boję się jak to na mnie wpłynie. Sama nie wiem, po co mi nerwy już we wtorek, skoro mogę pogrążyć się w żałości dopiero pod koniec tygodnia. Gdyby jednak się udało, miałam zwiększyć dawki heparyny, acardu i luteiny- już sama nie wiem co robić. Z jednej strony chcę iść na betę już jutro, bo co się stanie jeśli się udało, a ja nie zwiększę dawki leków na czas, z drugiej wiem, że się nie udało więc po co mam płacić i do tego rozpaczać we wtorek jak mogę to zrobić dopiero w piątek, zwłaszcza, że i tak, i tak musiałabym powtarzać badanie. 
Niezależnie od tego, kiedy zrobię test jedno wiem na pewno. To już koniec. Nie mam już siły, pieniędzy a tym bardziej czasu na dalsze szukanie. Mam dość. Co nowy lekarz to nowa diagnoza, plan leczenia i złudna nadzieja. Już czas przestać marzyć, że uda Nam się naturalnie. Zaczynamy przygodę z in vitro. Oby tutaj szczęście dopisało Nam bardziej. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Inseminacja krok po kroku.

Wczoraj minął dokładnie miesiąc od Naszej pierwszej inseminacji. Oczywiście miałam w planie napisać ten post najszybciej jak tylko mogłam, by pamiętać o wszystkim, co zdarzyło się tamtego dnia. Oczywiście to się nie udało, więc „przełożyłam” termin zrecenzowania tej procedury na czas od razu po zrobieniu bety i poinformowania na blogu, jaki jest wynik. Jak się domyślacie, to też się nie udało ;) Ach te moje plany… Ale do rzeczy! Jak większość pewnie wie inseminacja polega na podaniu małej ilości odpowiednio przygotowanego nasienia (wybierane są najlepsze plemniki, które miesza się z pożywką) do (zazwyczaj) jamy macicy. Z tego co się orientuję możliwe jest również podanie plemników do szyjki macicy, a nawet do jajowodów. W moim przypadku było to typowe IUI, czyli inseminacja domaciczna. Oczywiście skuteczność tej metody jest mała, bo tylko 5-10% na cykl, więc wynik nie powala, no ale cóż, trzeba swoje przejść… Moja inseminacja wypadła akurat w sobotę, więc oboje z mężem nie ...

Sono-HSG- moje przemyślenia.

Po czerwcowej wizycie w Novum stanęło na tym, że chyba najwyższy czas zrobić badanie drożności jajowodów. Tak jak pisałam wcześniej, plan był taki, że zrobię badanie w sierpniu po wakacjach, który jak wiadomo nie wypalił i finalnie zrobiłam je 3 tygodnie temu. Od kiedy chciałam wykonać te badanie cały czas zastanawiałam się na które się zdecydować. Opcje jak pewnie większość wie są dwie- albo zwykłe HSG przy użyciu kontrastu jodowego i promieni rentgenowskich lub Sono-HSG, w którym do badania wykorzystuje się kontrast w postaci soli fizjologicznej lub specjalnej pianki, i zwykłego aparatu do USG. Nie wiem jak jest w innych miastach, ale w Warszawie ta druga opcja jest płatna, przynajmniej tam, gdzie ja szukałam. To początkowo przekonywało mnie bardziej do wykonania zwykłego HSG na NFZ , niż płacenia wcale nie małych pieniędzy za bodajże 15 minut badania. Im jednak dalej w las, tym coraz częściej zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie wydać tych 550 zł (stawka szpitala św. Zofii)...

Ulga, której od dawna nie czułam…

W tym miesiącu na pewno dostanę okres. Nie tli się we mnie najmniejszy płomyczek nadziei. I o dziwo, czuję ulgę... Od prawie 3 lat co miesiąc powtarza się ten sam cykl: okres-owulacja-okres. Zazwyczaj wraz z pierwszymi plamami krwi pojawiają się łzy. W tym miesiącu jest inaczej. W tym miesiącu odpuściłam tak na 100% zgodnie ze wskazaniami mojego hematologa. I czuję się z tym dobrze. Nie doszukuję się pierwszych oznak ciąży, nie mam nadziei, która zostałaby mi odebrana, więc nie będzie też płaczu w tym miesiącu. Jest spokojnie i bezpiecznie, bo wiem, co mnie czeka. Do kwietnia daję sobie spokój ze staraniami. Muszę ogarnąć poziom homocysteiny oraz zrobić biopsję guza na tarczycy… W tym roku jest unaczyniony już na poziomie ok. 80%, dlatego warto mu się przyjrzeć. Nie mam zamiaru starać się zajść w ciążę dopóki nie będę miała pewności, że się nie uzłośliwił, bo wtedy czekałaby mnie walka o samą siebie a nie o potomka… Ogólnie ostatnio nachodzą mnie bardzo dziwne myśli. Moim zna...