Przejdź do głównej zawartości

12 rzeczy, które denerwują mnie w niepłodności.





                     






Oto moje subiektywne zestawienie rzeczy, które mnie irytują w byciu niepłodną. Jakby problem sam w sobie był zbyt mało problematyczny…


1. Niepłodność- ta niepłodność, nie ten niepłodność, ani to niepłodność. Jak zawsze, porażka ma jedną matkę! Nie wiem, czy jest choć jedna osoba z mojego kręgu, wiedząca o tym, że bezskutecznie staramy się tyle czasu, żeby nie pomyślała sobie, że przyczyna MUSI leżeć po mojej stronie! Problemy z S.?
W życiu. To ze mną jest problem! Przykłady? Jak gadałam z ciotką mojego S., że idziemy się badać itd. to co? Oczywiście, że pewnie jakieś hormony dostanę.
W dupie miała informację, że są problemy z małżonem. Jak nic Magda dostaniesz hormony, jak nic!!! To samo tyczy się lekarzy (wspomniana już historia o andrologu). Jeśli kogoś nie uświadomię, że wyniki mojego męża nie są idealne, to pytanie co Tobie dolega, prędzej czy później pada… KURTYNA!

2. Lekarze- wcześniejsza historia z andrologiem + moje „akcje” z lekarzem prowadzącym Nas w klinice:

a) wymyślanie chorób- na pierwszej wizycie u Naszej Pani doktor dowiedziałam się, że mam najprawdopodobniej PCOS, co oczywiście USG u bardzo dobrego radiologa oraz badania hormonalne nie potwierdziły. Miesiąc z życia jednak wyjęty. Przebiegł mi on pod znakiem płaczu z bezsilności, strachu i złości, że mam kolejną przypadłość do mojej chorej tarczycy. Po przedstawieniu wyników badań naszej lekarce usłyszałam tylko „no tak, no to dobrze, ze Pani nie ma PCOS, no ale oczywiście lepiej to było sprawdzić”. Ok, zgadzam się, tylko taki mały szczegół- sposób przekazywania informacji jest dla mnie istotny- gdyby lekarz ujęła wypowiedź w inny sposób, pewnie byłbym wtedy spokojniejsza i nie ryczałabym tyle.

b) opieszałość- no to jak się już okazało, że nie mam wielotorbielowatości, no to sobie teraz czekamy… Przez 3 miesiące monitoring owulacji i seks
w wyznaczone dni, jak to nie pomogło, dostałam Duphaston, no bo to może za niski poziom progesteronu no i przy okazji wyregulujemy cykle. Oczywiście nadmienię, że Pani doktor już nie kazała zrobić mojemu S. ponownego badania nasienia, skoro łyka dobry suplement. Tak, na słowo mu się jakość spermy poprawiła!

c) doświadczenia na króliku- Duphaston okazał się być do d*** i tylko jeszcze bardziej mnie rozregulował. Dzięki niemu miałam najpierw preludium przez ok. 5 dni, a dopiero potem przychodził okres. Po zgłoszeniu problemu dostałam luteinę. Ona działa dużo lepiej, tylko tak się głowię, czy jest sens ją brać. Nie jestem lekarzem, ale może najpierw powinnam zbadać poziom progesteronu
w 2 fazie cyklu zanim dostałam hormony. No ale wg. mojej lekarki i tak mi nie zaszkodzi. Fajno, tylko, że to jednak hormony…

d) moja stagnacja- no bo skoro wkurza mnie lekarka, to czemu jej nie zmienię
i nie przestanę brak hormonów? Branie ich, jednak mimo wszystko daje mi komfort psychiczny, że coś W KOŃCU ze sobą robię, że W KOŃCU działam
i przestałam mieć mega bolesne miesiączki. Co do Pani doktor- ma dobre opinie, małżon nie chce zmieniać już lekarza, a ponadto myśląc przyszłościowo, jeśli dojdzie do sytuacji, że będziemy mieli in vitro ona ma ponoć bardzo dużą wiedzę w tym temacie i „dobrą rękę” do transferów. Tak więc, póki co, lekarz zostaje!


3. Czas- jako osoba mega niecierpliwa, denerwuje mnie strasznie czas oczekiwania na potomka dużo dłuższy, niż standardowe 9 miesięcy.


4. Poczucie własnej wartości- a raczej jego brak. Czuję się okropnie jako żona, córka, jako kobieta. Chyba od zawsze chciałam mieć męża i dzieci. Myśl, że zawodzę jako żona, bo nie mogę dać mężowi dziecka, o którym marzy tak samo mocno jak ja, a rodzicom i teściom upragnionego wnuka bywa mocno dołujące
i frustrujące.


5. Stres- zastanawianie się, czy kiedykolwiek zostanę mamą oraz konkluzja, że może się to jednak nie zdarzyć, potrafi mocno stresować i ryć banię!


6. Huśtawki nastrojów- raz totalne dno, stany depresyjne, czarne myśli, łzy
i rozpacz, by następnego dnia zaświeciło mi słoneczko, nadzieja odrodziła się jak Feniks z popiołów, a w głowie pojawiły się myśli: “coooo ku!@%? ja matką nie zostanę? No way! Na pewno się uda! Też się doczekamy. Nie ma innej opcji. Huśtawki nastrojów ogólnie są wyczerpujące psychicznie. Huśtawki nastrojów spowodowane niepłodnością dają się we znaki jeszcze bardziej.


7. Zazdrość- nienawidzę zazdrościć! Serio. Osobiście dla mnie jest różnica między zazdrością a zazdrością. Przykład- zazdroszczę czasem ludziom, że byli na fajnych wakacjach, widzieli mnóstwo pięknych miejsc itd. To jest taka „pozytywna zazdrość” typu, ale mieliście fajnie, też tak bym chciała. Zazdrość podczas której czuję nieprzyjemne łaskotanie w środku i ucisk w gardle nie ma z tą "zazdrością pozytywną" nic wspólnego. Tak zostałam wychowana. Z domu wyniosłam, że zazdrość jest złym uczuciem i staram się z nią walczyć, kiedy przychodzi. Mam 28 lat. Siłą rzeczy grono moich znajomych też jest mniej więcej w tym samym wieku- czyli w wieku rozrodczym. Moi znajomi mają trochę inne podejście. My pobraliśmy się dość młodo, a z dzieckiem chcieliśmy poczekać. Znajomi pobierają się teraz i od razu „biorą się do roboty”. Przyznam szczerze, że mocny kryzys miałam bodajże w maju lub czerwcu tego roku, gdy w przeciągu 1,5 tyg. Dowiedziałam się o 5 czy 6 ciążach moich koleżanek
i dalszych znajomych. Stany depresyjne i poczucie, że się znaczy mniej niż 0 gwarantowane. Zdecydowanie nie polecam.


8. Seks- stan na kiedyś: spontaniczność, zadowolenie, stres- chyba tylko przed nieplanowaną ciążą, zwłaszcza przed ślubem. Stan na dzisiaj: oby w dni płodne, czy mam już te dni płodne, ciekawe czy w tym miesiącu się udało, stres, że nigdy nie zajdę w ciążę. Reasumując- kiedyś się musiało, bo się mega chciało, teraz się chce, bo musi ;/


9. Obawy- oprócz obawy o to, czy kiedykolwiek będziemy mieć dziecko to również mam obawy o Nasz związek. Kochamy się z mężem, ale czasami nachodzą mnie myśli, czy jednak Nasze małżeństwo przetrwa brak dziecka biorąc pod uwagę siłę, z jaką o nim marzymy. Można gadać co się chce, ale wg. mnie dzieci cementują związek- obawiam się, że ich brak może doprowadzić do rozpadu Naszego małżeństwa, mimo naszych obopólnych zapewnień, że tak się nie stanie.


10. Rozmowy- a raczej ich brak. Temat zaczyna być dla Nas tak trudny i zresztą tyle razy obgadany, że zarówno ja, jak i mój mąż nie chcemy już o tym ze sobą rozmawiać. Problem polega na tym, że do tematu dochodzą nowe wątki, które przestaliśmy omawiać na bieżąco. Kolejna sprawa, że rozmowy o tej zołzie są bolesne i ani ja, ani On nie chcemy siebie ranić i martwić po raz kolejny, bo ile
w końcu można się nawzajem maltretować. Wiem, wstyd się przyznać, że Nas to dopadło, ale nikogo do rozmowy nie zmuszę i vice versa.


11. Pytania wśród publiczności- a kiedy u Was? A dlaczego jeszcze nie teraz? No przecież nie ma na co czekać! No żesz k!@#a mać! To jest moja sprawa!!! Nie przypominam sobie, żebym kogoś wypytywała o tak intymne tematy, a tym bardziej nigdy przenigdy nie zadałam TEGO PYTANIA, gdy sami już zaczęliśmy się starać. Ogólnie jestem w stanie zrozumieć, że kogoś to interesuje i jakoś mocno nie drażni mnie to, gdy ktoś mi zada takie pytanie na osobności w jakieś tam luźnej rozmowie, gdzie gadamy na milion innych rzeczy i to pytanie zostanie rzucone mimochodem. ALE dostaje wkurza totalnego, gdy ktoś obcesowo robi to przy innych. Za przykład mogę tu podać swoją siostrę cioteczną. Na początku sierpnia byliśmy na weselu, a ta pizda się mnie pyta kiedy. No to odpowiadam, że póki co haha wystarcza Nam pies, poza tym najpierw dom. A ta idiotka zaczyna komentować, co ty gadasz? Żebyś potem nie płakała itd.! No do jasnej cholery, zagotowałam się, ale już nic nie odpowiedziałam tylko sobie poszłam. Po pierwsze ch*** Cię to obchodzi, po drugie jaki trzeba być prostakiem, żeby mi zadawać to pytanie przy wszystkich, gdy widzę się z idiotką może raz do roku, a ponadto jeszcze mieć czelność to komentować!!! Wrrrrr.


12. Wstyd i kłamstwa- ogólnie nie mam większego problemu, żeby rozmawiać
z przyjaciółmi o tej zołzie. W pracy nie przyznaję się w ogóle i wśród dalszych znajomych również. Jest mi wstyd, że nie mogę zajść w ciążę. W dzisiejszych czasach wszyscy powinni być perfekcyjni i wszystko wszystkim powinno wychodzić od razu. Bo wszystkim innym, oprócz Nam wychodzi... Z jednej strony, jak znajome są w ciąży, to aż podskakuję z podekscytowania, że widać im już brzuchy, że są w trakcie kompletowania wyprawki, ale jednocześnie kłamię, że mnie jarają tylko bajery dla dzieci, ale o dzieciach w ogóle na razie nie myślę, a tym bardziej nie ma mowy o dziecku przed uzyskaniem kredytu na dom. Jakoś muszę wyjaśnić moje zbyt wielkie zainteresowanie tym tematem.
W środku wyję i czuję, że się rozpadam, gdy na twarzy widnieje mój uśmiech nr 3. Z tych sztucznych oczywiście.











Komentarze

  1. Jak to wszystko brzmi znajomo....

    OdpowiedzUsuń
  2. To wszystko dzieje się u mnie ... Dokładnie tak samo! Te same sytuacje, te same myśli. Nie mogę uwierzyć

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

To, co straciłam…

Jakiś czas temu, w zasadzie niedawno, może jakiś miesiąc, 3 tygodnie temu mąż zapytał mnie, czy jestem szczęśliwa. Musiałam się zastanowić… Starałam się odpowiedzieć zgodnie z prawdą, bo mam zasadę, że komu jak komu, ale męża nie okłamuję (czasami tylko pomijam pewne aspekty w swoich wywodach ;) ) Odpowiedziałam, że raczej tak, że z Nim jestem szczęśliwa, ale Nasze niepowodzenia sprawiły, że odebrały mi taką ogólną radość z życia. W zeszłym tygodniu byłam chora, co zaskutkowało zwolnieniem lekarskim, a to z kolei duuuuuuuuuużą ilością wolnego czasu. Mój zegar przestawił się na zasypianie ok. 3 w nocy i pobudki dopiero po 10 rano. W takiej ciszy, słysząc tylko spokojny, miarowy oddech mojego S. miałam ogrom czasu na rozmyślanie. Uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem nieszczęśliwa, jak bardzo w swoich staraniach stworzenia nowego życia straciłam siebie… Straciłam radość z życia. Tak, cieszę się z jakiś wydarzeń, wakacji, nowych doznań, by i tak na koniec dnia zobaczyć w lustrze smut

Sono-HSG- moje przemyślenia.

Po czerwcowej wizycie w Novum stanęło na tym, że chyba najwyższy czas zrobić badanie drożności jajowodów. Tak jak pisałam wcześniej, plan był taki, że zrobię badanie w sierpniu po wakacjach, który jak wiadomo nie wypalił i finalnie zrobiłam je 3 tygodnie temu. Od kiedy chciałam wykonać te badanie cały czas zastanawiałam się na które się zdecydować. Opcje jak pewnie większość wie są dwie- albo zwykłe HSG przy użyciu kontrastu jodowego i promieni rentgenowskich lub Sono-HSG, w którym do badania wykorzystuje się kontrast w postaci soli fizjologicznej lub specjalnej pianki, i zwykłego aparatu do USG. Nie wiem jak jest w innych miastach, ale w Warszawie ta druga opcja jest płatna, przynajmniej tam, gdzie ja szukałam. To początkowo przekonywało mnie bardziej do wykonania zwykłego HSG na NFZ , niż płacenia wcale nie małych pieniędzy za bodajże 15 minut badania. Im jednak dalej w las, tym coraz częściej zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie wydać tych 550 zł (stawka szpitala św. Zofii)